piątek, 17 stycznia 2014

Rozdział 23(była pomyłka)



Obudziłam się. Była mniej więcej szósta. Wstałam i poczłapałam do łazienki, w której wykonałam wszystkie poranne czynności. Potem poszłam znowu do pokoju. Ubrałam się w: niebieską bluzę z długim rękawem, bryczesy w kratkę, a pod nimi miałam czarne rajstopy. Zeszłam na dół i zrobiłam sobie jajecznice. Zjadłam ją na szybko, ubrałam się i wyszłam na dwór. Po drodze spojrzałam na termometr wiszący przy oknie. Wskaźnik pokazywał, że na dworze jest -5 stopni. ,,W końcu idzie zima''-pomyślałam. Otworzyłam drzwi od stajni, a konie zarżały. Poszłam do magazyniku, gdzie trzymaliśmy narzędzia, paszę i ściółkę. Wsypałam zmielony owies do taczki i powędrowałam z nią do myjki. Nalałam do niej wody i wzięłam jakiś badyl, żeby to wymieszać. Kiedy wszystko było gotowe, wzięłam wiadro i zaczęłam rozdawać owies koniom. Po mniej więcej półgodziny koniki się zajadały. Poszłam do wewnętrznego szlaufa, który był długi na prawie całą stajnie, i zaczęłam nalewać kopytnym wody. Kiedy szlauf się skończył, wzięłam wiadro, które najperw opłukałam, i nalałam reszcie zwierzakom wody. Gdy wszystkie konie dostały wodę wzięłam się za sprzątanie boksów i stajni. Zmieniłam ściółkę w końskich ,,pokojach'' i pozamiatałam korytarz. Wszystko zrobiłam w niecałe dwie godziny. Weszłam do szatni i wzięłam sprzęt Ramzesa. Wyczyściłam go, osiodłałam i poszłam na hale. Ucieszyłam się, bo były tam ustawione metrowe przeszkody w dobrych odległościach. Wsiadłam na niego i ruszyłam stępem. Mała rozgrzewka, potem kłus, stęp, zagalopowanie na prawo i zagalopowanie na lewo. Przeszłam do stępa i skróciłam sobie strzemiona na skokowe. Zagalopowałam ponownie i najechałam na 110cm stacjonate, potem okser, koperta, znowu stacjonata, a na końcu tripplebarre. Wszystko czyste i bez zrzutki. Jechałam kłusem, kiedy przypomniało mi się, że za dwa tygodnie mam zawody w Warszawie. Muszę do nich zadzwonić i powiadomić o zmianie konia. Zagalopowałam znowu i przejechałam wszystkie dziewięć przeszkód jeszcze raz. Występowałam go i zsiadłam. Zaprowadziłam go do boksu. Wyczyściłam i przetarłam słomą. Pożegnałam się z nim i poszłam do domu i zadzwoniłam do stajni, gdzie miały się odbyć zawody i poinformowałam ją o zmianie konia. Zeszłam na dół i opadłam na kanapę. Wzięłam pilota i zaczęłam przewijać kanały, ale nic nie było. Włączyłam coś o gotowaniu, kiedy do pokoju wszedł tata. Nadal byłam na niego wściekła za Diablicę, ale trochę mniej.
-Dowiedziałem się, że startujesz za dwa tygodnie w zawodach.-powiedział
-Skąd wiesz?
-Z ich strony. Chciałem ciebie zapisać, kiedy patrzę, że na liście jest twoje imię i nazwisko.
-Super!-powiedziałam sarkastycznie
-No super, bo od jutra zaczynamy treningi, młoda panno.
-Mamy jeszcze dwa tygodnie.
-No, ale będziesz gotowa.
-Już jestem.
-Tak?-zapytał
-No tak.
-To robimy sobie mini zawody. Hmm? Mama w końcu zobaczy jak jeździsz.
-Dobra, a kiedy?
-Teraz.-uśmiechnął się- Ja idę szykować przeszkody, ty szykujesz Deltę dla siebie, a ja biorę Venta.
-Spoko.
Zeszłam z kanapy i przebrałam się w bryczesy. Zbiegłam po schodach. Założyłam gruby polar, sztyblety i sztylpy i wyszłam do stajni. Skierowałam się od razu do siodlarni, po nowiutkie siodło skokowe, które miało należeć do Diablicy, wzięłam ogłowie Delty, czerwony czaprak i ochraniacze. Skierowałam się do boksu klaczy. Każdy koń miał swój woreczek ze szczotkami, a mi nie chciało się brać kufra. Odłożyłam wszystko i weszłam ze zgrzebłem i miękką szczotką do boksu. Delta to skaro-gniada klacz rasy westfalskiej. Ma osiem lat i jest dobra we wszystkim. Wyczyściłam ją i osiodłałam, kiedy tata krzyknął, żebym wychodziła. Założyłam kask, wzięłam bacik, odbezpieczyłam wodzę i skierowałam się z kobyłką na halę. Od razy wsiadłam i zaczęłam rozprężać klacz.
-----------------------------------------------------------------------------
Sorka, że tak długo nie pisałam, ale nie miałam weny i ten rozdział próbowałam skończyć od tygodnia, ale JEST. Smutno mi się robi, bo dużo blogerek usuwa swoje blogi :(

piątek, 10 stycznia 2014

Rozdział 22



Siedziałam z Karo w kafejce niedaleko stajni. Starałam sie nie przebywać często w domu, bo nie miałam ochoty patrzeć rodzicielom w oczy. W sumie sytuacja się poprawiła. Tata dzięki pomocy mamie lepiej robi papierkową robote, a mama wróciła do jazdy konnej. Zapamiętała bardzo dużo, ale i tak ojciec jej troche pomaga. Pokochała Cezara, a on ją, więc to na nim jeździ i się nim zajmuje. Jeśli chodzi o związek rodziców to uważam, że chyba znów się w sobie zakochali, bo mówią sobie kawały, rozmawiają. Z zamyśleń wyrwał mnie głos Karoliny.
-Idziemy już, bo mam ochotę pojechać w teren zanim się ściemni.-zapytała
-Jasne. Tylko najpierw zapłaćmy, bo wiesz nie chcę aby w gazecie były listy gończe z naszymi zdjęciami.-zaśmiałyśmy się.
-Ok.
Skierowałam się do kasy i zapłaciłam. Ubrałyśmy się i skierowałyśmy w stronę stajni. Doszłyśmy szybko. Przed nią stał Antek. Podeszłam do niego i go pocałowałam.
-No proszę, proszę! Nic mi nie mówiłaś.-zaśmiała się Karo, ale po chwili spoważniała.
-Antek- Karo, Karo-Antek.-powiedziałam- A tak naprawdę Karolina, ale woli Karo.
-Miło poznać.
-Cię również.
-Mam pytanie.-powiedziałam- Czy ktoś tu wspominał o terenie?
-Ja.-uśmiechnęła się dziewczyna.
-To pojedźmy we trójkę. Zawsze będzie raźniej.
-Jasne.-odpowiedzieli chórem.
-To do koni.
Skierowałam się do siodlarni po sprzęt. Wyszłam z niej i poszłam do Ramzesa.
-Hej śliczny.-zarżał na mój widok, bo się do siebie przywiązaliśmy.- Jedziemy w teren.
Po wyczyszczeniu i osiodłaniu wszyscy siedzieliśmy na koniach. Ja na Ramzesie, Antek na Tomsonie, a Karo na Rubiku.
-Gdzie jedziemy?-spytał chłopak
-Pokaże wam, ale nikt nie może o tym miejscu się dowiedzieć oprócz nas.-powiedziałam.- OK?
-Jasne.-odpowiedzieli.
Ruszyliśmy stępem, potem kłusem.
-Słuchajcie na tej ścieżce jest powalona kłoda. Ma może 110cm. Więc bądźcie gotowi.-zapowiedziałam
Ruszyliśmy galopem. Ramzes dobrze znał ścieżkę, więc był gotowy.
-I oto ona.-krzyknęłam.
Wszyscy ładnie sobie poradzili, przeszliśmy do stępa, a ja się dziwiłam dlaczego Aneta nie wykorzystywała go do skoków.
-Jesteśmy na miejscu.
Wyśliśmy z lasu i byliśmy na wielkim polu z górkami.
-To jak półsiad i dziki cwał?-ktoś spytał z tyłu.
Nie odpowiedziałam tylko to zrobiłam, a reszta to samo. Galopowaliśmy tak przez jakiś czas, kiedy zaczynało robić się ciemno i postanowiliśmy wrócić do stajni.

                                                                                  ***

-Ola chodź na dół!-krzyknęła mama
Zczołgałam się z łóżka i poczłapałam na dół. Przy stole siedziała cała rodzinka. Skinieniem głowy kazano mi usiąść, więc usiadłam.
-Wiem, że teraz jesteś w trudnym okresie.-zaczęła mama- Ale chcielibyśmy cię przeprosić.
Nastała krępująca cisza. Z moich oczu popłynęły łzy.
-Też was przepraszam.-powiedziałam i przytuliłam się do nich.
--------------------------------------------------------------------------------------
Z nudów, bo nie mam co czytać (nie ma nowości na waszych blogach, a jestem chora) Zaczynam powoli się bać, bo jak piszę to nie muszę patrzeć na klawiaturę, a i tak piszę dobrze xD

poniedziałek, 6 stycznia 2014

Rozdział 21



Siedziałam sobie w domu i czytałam książkę. Muzyka była włączona na maxa. Nie chciałam aby ktoś przyszedł. Chciałam być sama. Bez nikogo. Od tamtego dnia minął tydzień.
-Jedziemy do miasta i będziemy za dwie godziny.-usłyszałam z dołu, kiedy muzyka się skończyła.
To była świetna okazja do pojechania w teren. W sumie nie miałam na kim, ale pogoda była świetna. Wyjrzałam przez okno. Odjechali. Przebrałam się w bryczesy, założyłam ciepłe skarpety, sztyblety i sztylpy. Nie chciałam jeździć w termobutach, ponieważ było +11 stopni na dworze. Zeszłam na dół. Założyłam jeszcze czapkę, rękawiczki, kurtkę i wyszłam z domu. Miałam szczęście, ponieważ nikogo nie było w stajni. Otworzyłam drzwi.
-To co jedziemy na przejażdżkę?!-zawołałam radośnie
Konie na mój widok zarżały. Podeszłam do pierwszego boksu, w którym stał Ramzes. Pewnie go przenieśli-pomyślałam. Od czasu kiedy Aneta do niego przyszła minęły trzy tygodnie, więc wałaszek stał w boksie i nic nie robił.
-Chcesz się wybrać w teren?-szepnęłam
Wiem, że to koń Anety, ale napisała mi maila, że go nie chce i mam go wysłać do rzeźni, bo jest nie potrzebny. Żal mi się go zrobiło i postanowiłam, że się nim zajmę, bo Lego jedzie do Klaudii, ponieważ znalazła dobry pensjonat. Założyłam konisiowi niebieski kantarek i przypięłam do niego uwiąz. Postanowiłam, że wyczyszczę go w korytarzu. Przywiązałam go do haczyka i pospieszyłam do siodlarni po skrzynkę i sprzęt. Na święta dostałam nowe siodło dla Diablicy, ale skoro jej nie ma... Wywiałam te myśli daleko. Wyczyściłam go i osiodłałam. Podpięłam popręg, odbiezpieczyłam strzemiona i wsiadłam.
-OK. Czyszczenie zajęło mi pół godziny więc mam godzinę terenu i pół godziny, aby się ogarnąć i wrócić do pokoju.
Ruszyłam stępem. Skierowałam się na pagórki, gdzie uwielbiałam galopować. Przyszedł czas na kłus. Koniś szedł grzecznie i chyba był szczęśliwy, że nie męczę mu pyska munsztrukiem czy czarną wodzą. Pokłusowałam na pierwszą górke i się zatrzymałam. To miejsce było moim ulubionym. Wiem, że nie mieszkaliśmy w Bieszczadach czy na innym odludziu, lecz bez korków dwadzieścia minut do Warszawy. Naszczęście nikt nie zna drogi tutaj oprócz mnie. Z zamyślenia wyrwał mnie Ramzes.
-OK, OK. Już ruszamy.- Dałam znać do galopu, zrobiłam półsiad, a moje rozpuszczone włosy, których zapomniałam związać, latały za mną. Po czterdziestu minutach postanowiłam, że będę już wracać.
-------------------------------------------------------------------------------
Jestem xDD Sorry, że tak długo nie pisałam, ale nie było zbytnio czasu