piątek, 14 listopada 2014

Rozdział 31



Stałam na środku lonżownika i wydawałam komendy głosowe Diablicy. Stałam tak od dwudziestu minut, a czułam jakbym stała tam całą dobę. Nie ma co się dziwić. Przyszedł listopad. Zimno, szaro i deszczowo. Na szczęście nie padało.
-Kłus!- zawołałam, a kobyłka z galopu przeszła do niższego chodu.- I stęp.
Podeszłam do niej i ją poklepałam.
-Dobra kobyłka.
Teraz przyszedł czas na mój plan. Wiem, że to było głupie, ale już po prostu nie mogłam wytrzymać. Ciągnęło mnie do tego strasznie. Podeszłam do barierki, na której wisiał mój toczek. Założyłam karej hackamore, a sobie toczek. Podeszłam z nią do ogrodzenia. Stanęłam na belce, złapałam wodze i wskoczyłam. Koń stał niczym zaczarowany. Nic jej nie wzruszyło. Trochę się na niej powierciłam, by sprawdzić jak zareaguje, a ona-nic. Zero, więc dałam jej łydkę, a ona ruszyła grzecznie stępem. Zrobiłam parę okrążeń, a po chwili zawahania zakłusowałam. Jak dawno na niej nie siedziałam. Koń jechał spokojnie kłusem jakby nigdy nic.
-Dobry konik- szepnęłam do karej.- To może teraz galop?
I stało się zagalopowałam. Koń szedł po prostu IDEALNIE. Przeszłam do kłusa, a potem do stępa.
-Na dzisiaj wystarczy- powiedziałam klepiąc ją.
Stępowałam po ,,jeździe'' i zaczęłam płakać. Nie wiem dlaczego. Po chwili konik stanął i popatrzył się na mnie wzrokiem mówiąc jakby: ,,Przestań, przecież nic się nie stało''. Zaśmiałam się, bo wyglądało to naprawdę śmiesznie. Koń daje mi życiową radę. Poklepałam ją raz jeszcze i zeszłam. Otworzyłam drzwiczki i nie trzymając kobylastej zaprowadziłam ją do stajni. Założyłam jej derkę i skierowałam się do siodlarni by odłożyć ogłowie i toczek do szafki. Siedziała tam blondynka, która pisała coś na swoim telefonie.
-W czymś mogę służyć?-spytałam.
-O! Dzień dobry-uśmiechnęła się do mnie.- Byłam umówiona z panem Danielem. Czy jest on gdzieś w pobliżu?
-Niestety nie ma, bo wyjechał po paszę dla koni.
-Ach! No cóż. To ja przyjadę tu jutro- powiedziała i wyszła.
-Kto to był?-zapytałam sama siebie, bo skądś ją znałam tylko nie wiem skąd.
Usiadłam na kanapie i zrobiłam sobie herbatę. Po chwili wszedł tu Antek.
-Wiesz co?- zapytałam.
-No co?
-A może by tak zmienić imię Diablicy? No bo ona jednak jest już łagodniejsza i te imię brzmi tak jakby była koniem z piekła- stwierdziłam popijając herbatkę.
-W sumie racja. A jakie imię proponujesz?- zapytał.
-Właśnie nie wiem-zastanawiałam się przez chwilę.- A może Filadelfia?
-Fajne, a może De Gabura?
-Hmm... De Gabura fajniejsze-powiedziałam, a na buzi Antka pokazał się triumf zwycięstwa.- Od dzisiaj mój koń nazywa się Gabryśka. Nie no spoko.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------
Jestem! Ostatnio uwielbiam czytać blog Gosi, który jest tutaj i stwierdziłam, że też chciałabym coś takiego pisać, więc na tym blogu :D zmienię wszystko i będę tam coś pisać z moich jazd, bo coraz bardziej jestem z siebie zadowolona :P Oto mój taki jakby pamiętniczek z końskiego życia :D Kliknij tutaj!
Do następnego postu :D

niedziela, 28 września 2014

Rozdział 30



Po 10 minutach przyjechał weterynarz. Patrzyłam z zaciekawieniem na poród źrebaka. Czekaliśmy tak nie wiem ile, ale nawet nie długo, kiedy pojawił się piękny kary źrebak.
-Jejku jaki on śliczny!-westchnęłam- Klacz czy ogier?
-Ogierek!- stwierdził po chwili weterynarz.
Popatrzyłam na Antka. Był chyba bardziej szczęśliwszy niż ja. Jak to możliwe? Nie wiem. Wiem tylko, że zbliżały się jego urodziny i już wiem co dostanie. Czekaliśmy jeszcze na pierwsze wstanie źrebaka, ale, że było już późno posiedziałam chyba 10 minut i zaczęłam zasypiać. Zbudziło mnie nagle jakieś szturchnięcie.
-Idź spać.
Nie odpowiedziałam tylko kiwnęłam głową i pokuśtykałam do domu. Szybko weszłam po schodach ubrałam się w piżamę i usnęłam od razu.

                                                                    ***

Obudziłam się nagle i usłyszałam ciche rżenie. Nie chciałam już spać co było dziwne. Ubrałam się w byle jakie dżinsy i bluzkę, a na to założyłam sweterek. Po cichu zeszłam na dół by nie obudzić rodziców. Założyłam sztyblety i poszłam do stajni. Zobaczyłam, że drzwi są otwarte, a w środku pali się światło. Spojrzałam na zegarek. Była dopiero czwarta nad ranem, a stajenni zaczynają pracę o siódmej. Przecisnęłam się przez drzwi i weszłam do pomieszczenia. Zobaczyłam Antka siedzącego przy boksie Iluzji.
-Antek? Co ty tu robisz?-spytałam.
-Chciałem zobaczyć jak stawia pierwsze kroki.
-I jak? Stanął?
-Sama zobacz.-i gestem ręki wskazał na źrebaka.
Zobaczyłam pięknego karego źrebaka, który stał o własnych krzywych i chudych nóżkach.
-Ale on słodki!- westchnęłam.-Zrobić ci herbaty?
-Jasne.-odpowiedział z uśmiechem wskazującym wdzięczność, że ktoś się nim w końcu zaopiekował.
Podreptałam do ciemnej siodlarni. Zapaliłam światło i włączyłam czajnik, aby zagotowała się woda. Wzięłam dwa kubki. Jeden zwykły biały, a drugi niebieski z napisem ,,Antek''. Wrzuciłam herbatę do kubka i zalałam wrzątkiem. Wzięłam dwa kubki i poszłam do Antka. Obok niego było drugie krzesło, które tu nie stało, lecz wiedziałam, że krzesło stoi tu dla mnie, Usiadłam koło niego i podałam mu kubek jego ulubionej herbaty. Uśmiechnął się do mnie i pocałował w policzek.
-Dziękuję-szepnął.
-Nie ma za co.-odpowiedziałam mu także szeptem, a potem się uśmiechnęłam.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Ta dam! Jest! O to i on! Skończony i długo wyczekiwany rozdział 30! Jeszcze tylko 10 i drugi sezon! WOW! Obiecuję, że wezmę się za tego bloga i przynajmniej raz w tygodniu będą posty :D Niestety szkoła idzie pełną parą przez co nie mam tak dużo czasu wolnego, ale, że w tamtym roku był czerwony pasek to konie też muszą być. Więc na konie czas też się znajdzie. Jezu nie jeździłam miesiąc i chcę usiąść w siodle. Na szczęście konie są we czwartek i może wykorzystam jakąś niewinną istotę do porobienia mi zdjęć! Jeej! W końcu będą zdjęcia. Dobra zostawiam Was z tym rozdziałem i zachęcam Was do komentowania. Jestem gotowa na wasze uwagi :D Do napisania :)

sobota, 27 września 2014

Urodziny!!

Słuchajcie wczoraj minął rok od dodania pierwszego postu na tym blogu :D Dodałabym post wczoraj, ale nie było prądu praktycznie przez cały dzień, więc nie miałam jak :/ Chciałabym Wam serdecznie podziękować za ten rok ze mną :) Opowiadanie to jedna wielka klapa , ale jak widzę Wam się podoba :D Poza tym zbliżamy się do 4,000!! WOW!! Dla mnie tysiąc to było coś, a prawie 4,000! OK poza tym chciałabym zrobić kilka zmian na blogu.
Po 1: posty będę starała się pisać przynajmniej raz w tygodniu, a czasami może nawet częściej :D
Po 2: muszę uporządkować głównych bohaterów i konie. Wszystko mi się rozwaliło w tych opisach i chyba usunę stronkę o stajni- niech działa wyobraźnia!
Po 3: zrobię wielki finał pierwszego sezonu, taki, że nikt by się nie spodziewał. Pomysł chyba był na którymś blogu, ale nie pamiętam na, którym :D
Po 4: Wy też musicie się choć trochę uaktywnić. Zamierzam na dobre (mam taką nadzieję) zabrać się za bloga :P

Dobra to wszystko na dzisiaj i mam nadzieję, że ten rok będzie tak bardzo udany jak tamten!
Pozdrowionka i kopyciastego weekendu!!

poniedziałek, 15 września 2014

...

OK, możecie mnie zabić, znienawidzić lub zrobić coś jeszcze innego Bóg wie co! Wiem nie było mnie chyba od 3 miesięcy na blogu, bo nawet nie miałam czasu przez te wakacje i czerwiec. W wakacje łącznie w domu byłam tydzień, a byłam w miejscach bez laptopa i neta, a czerwiec to bardziej z lenistwa i braku weny... Zaczęłam pisać rozdział już (chyba) 31 i nie mogę go skończyć od trzech miesięcy!!! Jesu!!!! Nic zero! Znaczy wiem co ma się wydarzyć i wgl, ale fabuła i to wszystko... grhhh... Więc podsumowując: jestem zła, paskudna, głupia, wredna, samolubna, bez wyobraźni, leniwa i możecie mnie zabić, znienawidzić i inne takie rzeczy. Rozdział postaram dodać w tym tygodniu jeżeli mi się uda...

Ode mnie to wszystko. Dziękuję za uwagę!

wtorek, 3 czerwca 2014

Rozdział 29



                                                         ~miesiąc później~

-Rusz spokojnym kłusem. Jakimkolwiek dosiadem.-wykrzyknął Antek.
-OK.-odpowiedziałam.
Siedziałam sobie na Ramzesie. Ten rudzielec był wspaniały. Wiedział, że jestem inna i słabsza na prawą nogę, więc nie płoszył się nigdy. Nie bał się też tych rzeczy, które jakiś czas temu były dla niego ,,straszne''. A także zawsze wiedział co chcę zrobić. Jak miałam zagalopować na lewą nogę on mi zawsze pomagał. Rodzice już się o tym dowiedzieli, że jeżdżę, ale nie pozwoliłam żeby uczył mnie ktoś po za Antkiem. To dzięki niemu znów siedziałam w siodle.
-Przejdź do stępa, potem kłus, a z kłusa spokojny galop!
Tak jak powiedział chłopak. Przeszłam do stępa. Przejechałam z dwa okrążenia, zmieniłam kierunek i przycisnęłam łydkę, aby zakłusować. Przejechałam pół okrążenia i zagalopowałam. Zrobiłam półsiad i jechałam galopem roboczym. Przeszłam do pełnego siadu, a siadając przeszłam do stępa. Zrobiłam dwa kroki i zagalopowałam z najwolniejszego chodu.
-OK. Ustawię ci teraz 30cm. Najpierw z kłusa, a potem z galopu!
Zawahałam się, bo to moje pierwsze skoki od wypadku. Antek chyba to zauważył.
-Jeżeli nie chcesz to możemy to zrobić kiedy indziej.-uśmiechnął się do mnie.
-Nie, dam radę. Przeskoczę to!
Ruszyłam kłusem i najechałam na małą przeszkodę, a Rudy ją przeszedł. Zaśmiałam się.
-A łydka to gdzie, moja panno?-zapytał.
-Zapomniałam.-skrzywiłam się.
Najechałam na drąg jeszcze raz i tym razem, ku mojej uldze, dałam łydkę a Ramzes to przeskoczył. Antek podniósł poprzeczkę do 50cm.
-Dasz radę?-spytał.
-Spróbuję.
-Jak chcesz to możesz zamknąć oczy i zaufaj rudzielcowi.
Pojechałam kłusem, a na prostej przed przeszkodą zagalopowałam. Zrobiłam półsiad i trzy foule przed skokiem zamknęłam oczy. 1,2,3 i skok! Otworzyłam oczy kiedy znalazłam się po drugiej stronie.


                                                                           ***


-Nawet nie sądziłam, że uda mi się skoczyć!- siedziałam z Antkiem na strychu i od pół godziny nawijałam mu o skoku. Nagle usłyszeliśmy głośnie rżenie i huk, jakby coś spadło. Wyprostowaliśmy się i zaraz staliśmy na nogach. Szybko zeszliśmy ze strychu, a na dole w boksie leżała Iluzja, która zamierzała rodzić!
-Dzwoń po weterynarza, a ja polecę po kogoś z domu!- krzyknął Antek.
Wybiegł ze stajni. Poszłam do biura i zaczęłam szukać książki z numerami na półce.
-Mam!
Zaczęłam przewijać kartki, aż wreście znalazłam numer i zadzwoniłam. Po upewnieniu się, że przyjedzie rozłączyłam się i pobiegłam, a bardziej pokuśtykałam do klaczy. Leżała i cicho rżała. Zobaczyłam Antka, Bartka i mojego tatę. Teraz tylko zostało czekać.
------------------------------------------------------------------------------------------

Hej, hej , hejoł! Sorry wielkie za brak jakielkolwiek aktywności, ale nawet nie miałam kiedy i jak napisać :/ Tyle sprawdzianó i poprawienia ocen :( Ale już jestem! Jutro na konie! :D A na razie macie takie cóś :p

niedziela, 18 maja 2014

...

Od razu na wstępie chcę poinformować, że nie usuwam bloga ;)

We wtorek (jeżeli się nie mylę xD) mam diagnozę z matmy po całej klasie -,- załamka poprostu!! Więc przez najbliższy okres siedziałam i się uczyłam+miałam wycieczkę= mało koni i czasu do pisania :( Ale od następnego weekendu zabieram się do pracy!!

Pozdro ^^

wtorek, 6 maja 2014

Pytanie

Mam pytanie. Znalazłam obóz Pegaz w Dziemianach. Ktoś zna, ktoś był? Jeżeli tak to proszę o zdanie na temat obozu. A może polecacie jeszcze inne obozy? Chciałabym, żeby była możliwość zdania odznaki ;)

sobota, 19 kwietnia 2014

Rozdział 28



-Tylko mi zaufaj i nie spadaj. OK?- zapytał się Antek
-Łatwo ci mówić.-powiedziałam sarkastycznie.
-Ej! Chcesz to zrobić czy nie?- zapytał
-No chcę.
-To nie gadaj tylko mi pomóż, bo nie ważysz 10kg.
-Dzięki.-uśmiechnęłam się.
Antek pomagał mi wejść na... konia. Tak. Odwarzyłam się. Trzymał mnie za kostkę u lewej nogi i chciał mnie podsadzić.
-OK. Na trzy cztery.-powiedział- Trzy, czte..ry!
I nagle siedziałam już na koniu. Od dwóch miesięcy nie byłam w siodle. Na początku siedziałam sztywno i nie chciałam, aby Antek puścił wodzę, ale po paru okrążeniach, nie wiadomo dlaczego, zaczęłam dawać łydki i to obiema nogami! Chłopak to zobaczył i mnie poprostu puścił. Pozbierałam wodzę, poprawiłam dosiad, dałam łydkę Ramzesowi i poprostu zagalopowałam, bo mój towarzysz już na nim jeździł. Czułam w końcu wolność. To uczucie, gdzie mogę robić wszystko. Zrobiłam półsiad i docisnęłam łydkę. Nie bałam się, ponieważ wiedziałam co wałach robi. Ufał mi, a ja ufałam mu. Galopowałam tak chwilę, po czym przeszłam do kłusa. Dałam mu luźną wodzę i zaraz przeszłam do stępa. Zatrzymałam się na środku hali i z całej chcwili przytuliłam araba. Jeszcze troche go rozstępowałam i z niego zsiadłam. Chłopak od razu do mnie podszedł, a ja rzuciłam mu się na szyję.
-Dziękuję!-szepnęłam do jego ucha.
-Nie ma za co.-odpowiedział.

                                                                                 ***

Siedzieliśmy w siodlarni i piliśmy ciepłą herbatę. Śmialiśmy się i rozmawialiśmy. I właśnie w taki sposób spędziłam całe popołudnie.

---------------------------------------------------------------------------------------------
Taki krótki, bo są święta i mi się nie chcę xD

I DON'T BELIEVE!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

WCHODZĘ SOBIE NA BLOGA BY SKOŃCZYĆ ROZDZIAŁ I CO WIDZĘ????

3,015 WEJŚĆ!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

O MY GOT!!!!!!! 2,000 TO BYŁ DLA MNIE SZOK!!!

ALE 3,015?!

TO CHYBA ZNACZY, ŻE KTOŚ JEDNAK TEGO BLOGA CZYTA!!

DZIĘKUJĘ WSZYSTKIM!!!!!!!!!!!!!!!!!!

BĘDĘ SIĘ TYM JARAĆ DO KOŃCA DNIA xD


piątek, 18 kwietnia 2014

Wielkanoc!!!!!!!!!!

Z powodu zbliżających się świąt Wielkiejnocy, chcę Wam złożyć najlepsze życzenia!!

Alleluja, Alleluja ! 
Wesoły nam dziś dzień nastał, 
Chrystus bowiem zmartwychwstał, 
Radujcie się więc 
i z ufnością patrzcie w przyszłość. 
Niech zsyła na Was laski 
i wnosi szczęście do Waszego rodzinnego życia 

*** 
Serdeczne życzenia 
Wesołego Alleluja 
oraz dużo zdrowia 
i pogody ducha.

***
Mokrego dyngusa,
Dużo pisanek,
Cukrowego baranka,
I jak najwięcej szczęścia,

Życzy Konik :p

PS. Rozdział ukaże się albo dzisiaj, albo jutro ;)

niedziela, 30 marca 2014

Rozdział 27




-A jeżeli się nie uda? Przecież wiesz, że jestem inna, niż wtedy.-powiedziałam do taty.
Stałam na środku lonżownika i na lonży trzymałam Diablicę.
-Uda się tylko musisz uwierzyć w siebie.- uśmiechnął sie
-OK.
Poluzowałam lonżę i odpędziłam od siebie klacz. Była u nas od dwóch tygodni i przytyła, a także zaczynała powoli błyszczeć jej sierść. Popędzałam ją kiedy się zatrzymywała.
-Tak jest. Dobrze ci idzie.- usłyszałam głos taty i zobaczyłam jak wychodzi po za ogrodzenie. Stanął i łokciami oparł się o barierkę.
Po paru okrążeniach rozluźniłam się. Pgoniłam klaczkę do kłusa, a potem do delikatnego galopu, bo nie chciałam jej przemęczać. Kazałam jej przejść do stępa i podejść do mnie. Odpiełam ją i odgoniłam. Chciałam zrobić z nią Join-up. Kazałam jej biec cały czas kłusem, równym tępem. Po 10 minutach zobaczyłam to co chciałam; czyli trzy znaki. Opuściła głowę w dół i zaczęła ruszać pyskiem, jakby coś przeżuwała, a także skierowała ucho w moją stronę. Odwróciłam się do niej plecami. Słyszałam jak się zatrzymuje. To była ta najważniejsza chwila, albo mi zaufa, albo odejdzie. Rozmyślałam tak sobie, kiedy poczułam delikatny podmuch. Odwróciłam się i zobaczyłam tą samą klacz, której ufałam bezgranicznie, która mnie tyle nauczyła, która była moim kochanym pyszczkiem. Pogłaskałam ją po pysku i przytuliłam się do niej, a ona położyła mi pyszczek na biodrze.
-Tak ślicznotko, to ja.
Klacz zaczęła wąchać mi protezę. Uśmiechnęłam się i poleciały mi łzy po policzku.
-Kocham cię- szepnęłam.
Usłyszałam chrząkanie. Odwróciłam się, ale nie zobaczyłam taty tylko Antka. Wytarłam rękawem łzy, sięgnęłam po lonże i bacik. Wyszłam pod ogrodzeniem, omijając go, a Diablicę zostawiłam na lonżowniku.
-Ola czy możemy porozmawiać?- spytał
Nic nie odpowiedziałam.
-Ola, posłuchaj...!
Nadal milczałam jak grób i szłam w stronę siodlarni. Nagle poczułam dotyk na ramieniu i, że ktoś mnie obraca.
-Czy możesz mnie wkońcu posłuchać!!- krzyknął
-Co chcesz?-zapytałam
-Porozmawiać, ale na spokojnie.
-A o czym my mamy rozmawiać? Nie było ciebie od ponad miesiąca i nagle się zjawiasz i prosisz, abyśmy porozmawiali? Myślałam, że coś ci się stało, nie odbierałeś telefonów i nie odpisywałeś na SMS'y. I co ja mam teraz myśleć? Hmm?
Nastała chwila ciszy.
-Przepraszam, ale...
-Ale co? Już wróciłem i możemy znów być razem, bo ciebie nadal kocham. Już kiedyś miałam taki przypadek i nie chcę go powtarzać.
-Tylko chodzi o to, że kiedy lekarze powiedzieli, że już się nie obudzisz, załamałem się. Moi rodzice to zauważyli i przeprowadziliśmy się dla mojego dobra, a nie odzwaniałem, bo zmieniłem telefon. Proszę cię, ja nie chciałem, aby tak się stało...- i wtedy go pocałowałam.
-Lubię cię w taki sposób usiszać.- uśmiechnęłam się i pocałowałam go jeszcze raz.
-------------------------------------------------------------------------
Nawet mi się podoba. Jestem happy, bo od jutra do środy rekolekcje ^^, a w środę II jazda w nowej stajni i może coś poskaczemy ^^ A tak w ogóle to w sobotę są zawody skokowe i może w nich wystartuję i znowu na Macho ;) Dzisiaj przed jazdą dzwoni do mnie koleżanka z grupy, że mamy być wcześniej, bo mamy ,,skakać'' (bez koni) przeszkody. No i ja przeskoczyłam cały parkur i jadę ,,galopem'' xD na szereg skok-wyskok i na pierwszej przeszkodzie się wyglebałam i nie mogłam wyprostować nogi xD A to było przed jazdą, na szczęście przestało boleć, ale bół niestety wrócił :/ xD A tak w ogóle to przez cały weekend miałam genialną pogodę xD :P

wtorek, 18 marca 2014

Rozdział 26 cz. II



... wydawała mi się jakoś znajoma. Nie wiem dlaczego, ale miałam wrażenie, że ją znam. Otrząsnęłam się z tej myśli, wzięłam quarterkę i zaprowadziłam ją do boksu. Tata zaprowadził karą.
-Jak je nazwiemy?-spytał tata
-Quarterkę może... Nordea!-wypaliłam
-A tą? Może Bona?
-A nie lepiej Bajka?
-Lepiej.-uśmiechnął się.
-Idę już do siebie.
-Czekaj!-złapał mnie za rękę.-A może chciałabyś... wsiąść na konia?
Zaniemówiłam. Jak on mógł mi to zaproponować?!
-Nie! Nie nadaję się do tego!- wykrzyczałam mu w twarz i pobiegłam do pokoju.
Usiadłam na łóżku i zaczęłam ryczeć jak bezbronna dziewczynka. Jak mógł to powiedzieć? Przecież wie, że nie jestem już tą samą osobom! Rozmyślałam tak przez cały dzień.

                                                                   ***

   Zobaczyłam Adama ze swoją blondysią. Jeszcze jego mi tu brakuję-pomyślałam.
-Chcielibyśmy kupić konia, a najlepiej araba.-powiedział- Dla Anety.
I w tedy ją rozpoznałam. Jak mogłam być taka głupia i jej nie rozpoznać?!
-A może chciałabyś Ramzesa? Co?-zapytałam
-Nie dzięki znudził mi się, ale za to chciałabym Diablicę.-uśmiechnęła się.
-Ona nie jest na sprzedaż.
-O! Widzę, że już przyszliście.-wtrącił się tata.- Proponuję 11.000zł.
-Jasne nie ma sprawy.-powiedział Adam.
-Co? Nie tato! Nie możesz sprzedać Diablicy.-popłakałam się znowu.
-Idź do domu!-wykrzyknął
-Nie!! Ona jest moja, a Aneta ją wykończy i sprzeda do rzeźni.
-To już nie moja sprawa.-powiedział.- Koń jest wasz. Zaraz pomogę wam wpakować ją do przyczepy.
-Co?! Nie!! Tato!!
Nie mogłam nic zrobić. Wiedziałam, że i tak nic nie zdziałam. Poddałam się. Klacz wiedziała co się dzieje, bo stawała dęba, gryzła i kopała. Za skarby nie chciała wejść do przyczepy, ale w końcu ustąpiła. 
-Dziękujemy!-krzyknęli i wsiedli do auta.
Stałam w miejscu i płakałam. Nie mogłam pochamować łez, a na dodatek zaczął padać, nie lać, deszcz.
-Choć idziemy do domu, bo zmokniesz.
-Nie!!-krzyknęłam i uciekłam do lasu.


Obudziłam się. Wszystko pamiętam!! Wiem kim jest ojciec i wiem co to jest za koń. Ubrałam się i zeszłam na dół. Nikogo nie zastałam, więc poszłam do stajni, gdzie zastałam tatę i mamę.
-Już wszystko pamiętam!-krzyknęłam
-Jak to?- zapytała mama
-Poprzez sen. Wiem kim jest tata i wszyscy tutaj i co się działo i ... wiem co to jest za koń... to nie jest Bajka tylko... Diablica!
------------------------------------------------------------------------------------------
Akuku!! Miał być rozdział, a więc jest ;) I kto tu się spodziewał? Hmm?

poniedziałek, 17 marca 2014

Rozdział 26 cz.I



Siedziałam na parapecie w swoim pokoju i patrzyłam jak tata daję lekcje jazdy konnej jakieś dziewczynce. Nie wróciliśmy do rekreacji, co to, to nie, ale zaczęliśmy prowadzić jazdy w max. 2 osobowej grupie i inwidualne, bo musieliśmy z czegoś nakarmić kopyciaki. Teraz rzadko bywałam w stajni, bo musiałam wszystko nadrobić w szkole. Tata skończył prowadzić jazdę i pomógł jej rozsiodłać konia. Wyszedł i usiadł na ławce przed stajnią. Spojrzał na zegarek, jakby na kogoś czekał. Po chwili na parking wjechał transporter do przewozu koni. Tata spojrzał na dom i mnie zobaczył. Ruchem ręki zaprosił mnie do siebie. Wzięłam kule i poczłapałam na dwór. Podeszłam do ojca.
-Co jest?
-Pamiętasz, że ostatnio mówiłem, że przyjadą do nas dwie nowe klacze? O to one.- uśmiechnął się.
Mężczyzna wyszedł za szoferki i zaczął wyjmować konie. Jako pierwszą wyjął gniado-dereszowatą klacz, prawdopodobnie quarterkę. Była nieduża, ale za to wygłodzona i można jej było policzyć wszystkie żebra. Pewnie mój opiekun uratował je z rzeźni. Następnie mężczyzna wyjął karą klacz, chyba arabską. Także była wygłodzona i zaniedbana, ale nie wiem dlaczego wydawała mi się znajoma...

                                                                    CDN

-------------------------------------------------------------------------------------
Wiem, że krótki, ale nie chcę mi się go kończyć :P Jutro dodam część II

sobota, 8 marca 2014

Kowalski przemawia ;)

Bardzo przepraszam, że notki się nie pojawiały, ale nie miałam po pierwsze czasu, a po drugie pomysłu :/ Ale prawdopodobnie notka pojawi się jutro tylko muszę ją skończyć ;)

piątek, 21 lutego 2014

Rozdział 25



Siedziałam w samochodzie i patrzyłam przez okno jak pada deszcz. Muzyka leciała w radiu, a mama i niby mój tata siedzieli cicho. Zobaczyłam znajomy sklep, a potem domy. W końcu zobaczyłam podjazd do stajni. Wstrzymałam oddech. Teraz wszystko się zmieniło. Nie jestem tą samą Olą, która każdą wolną chwilę spędzała w stajni. Nie. Teraz odkryłam, że jestem małą myszką w polu, że nie mogę już robić tego co kocham. Nawet nie wiem jak wszyscy zareagują na mój widok. Może będą wściekli, bo koń ucierpiał, albo smutni, bo było im lepiej beze mmnie? Takie oto myśli mnie nachodziły.
-Jesteśmy w domu.-zawołała mama
Zatrzymaliśmy się, a rodzice od razu wysiedli i otworzyli mi drzwi. Wzięłam kule i powoli wstałam. Zobaczyłam wszystkich. Dosłownie. Byli tam stajenni, co mnie zdziwiło pani Agnieszka, która była instruktorką, Karolina i dużo więcej, lecz nigdzie nie widziałam Antka. Czy on mnie już nie kocha? A może nie mógł przyjść?
-O! Szanowna pani postanowiła wstać!- powiedział znajomy głos za mną.
Odwróciłam się i rzuciłam się tej osobie na szyję.
-Tak za tobą tęskniłam panno Klaudio!
-Ja też- odpowiedziała- A oto balony i tort powitalny dla ciebie. Taki jaki uwielbiasz czyli truskawkowy oblany czekoladą.
-Dziękuję, ale to nie było konieczne.
-Jak to nie! Byłaś w śpiączce przez miesiąc.
Uśmiechnęłam się i zaczęłam się z wszystkimi witać. Po małym przyjęciu postanowiłam, że pójdę już spać, bo jestem wykończona. Weszłam do domu, a potem powoli weszłam po schodach. Otworzyłam drzwi. Wszystko było na swoim miejscu. Wszystkie puchary stały na półce, a flo były przyklejone do ściany. Ubrałam się w piżamę i położyłam się do łóżka. Zasnęłam nie mal od razu.

Jechałam na skaro-gniadym koniu, a jakiś mężczyzna mnie gonił.
Cwałowałam i cwałowałam, aż nagle spadłam. Zaczęłam
płakać, bo wpadłam do błota. Mężczyzna do mnie podjechał,
zszedł z siwego wałacha i zaczął się śmiać. 
-Dlaczego się ze mnie śmiejesz?                                                         
-A dlacego ty nie?                                                                                
I nagle uświadomiłam sobie w jakiej jestem sytuacji.
Zaczęłam się przerażliwie śmiać z samej siebie.


Wstałam i zaczęłam łapać oddech. Byłam cała spocona. Spojrzałam na zegarek. Była 02:30. Wyszłam spod, teraz mokrej, kołdry. Ubrałam się w jakieś dżinsy i byle jaką bluzkę. Zeszłam na dół i tam założyłam kurtkę i kozaki. Otworzyłam drzwi i skierowałam się do stajni. Stanęłam przed drzwiami. Zawahałam się, ale w końcu je otworzyłam. Zwierzęta od razu zarżały. Zapaliłam światło i jako pierwsze zobaczyłam kasztanowaty łepek, który paczał na mnie swoimi oczyma. Zaśmiałam się i do niego podeszłam.
-Hej śliczny! Co tam u ciebie?
Ramzes zarżał i zaczął przeszukiwać moje kieszenie. Otworzyłam boks i weszłam do środka. Zaczęłam go głaskać. Moja mała wiewiórka. 
-Chcesz się wybrać na spacer? Hmm?
Zaczął kiwać głową, tak jakby chciał powiedzieć TAK.
-OK.
Wzięłam kantar i mu go założyłam. Przypiełam uwiąz i wyszłam razem z nim. Nie wiem jak długo szłam, ale zaczęłam mu wszystko opowiadać. Zaczęło powoli świtać, więc wróciłam do stajni. Zostawiłam go w stajni, a sama poszłam do domu.
------------------------------------------------------------------------------------------
Hello ;) Wiem, że długo nie pisałam, ale w pensjonacie, w którym jestem przez parę dni nie było prądu, ale jestem :D Możliwe, że wieczorem jeszcze coś dodam, ale nie obiecuję ;) Rozdziała taki sobie, ale niedługo wróci jeden bohater i będzie nowy ^-^. Być cierpliwym xD

wtorek, 11 lutego 2014

Ogłoszenie parafialne :)

1.Ponieważ zbliżają się ferię, to notki będą PRAWDOPODOBNIE 2x w tygodniu, a w czasie szkolnym będą one 1x w tygodniu  (chyba, że będę miała czas ) w weekendy :D

2. Sezon I skończy się na 40 rozdziale ;)

3. Macie dwie propozycje co do II sezonu : albo jedziemy dalej z tym koksem, albo nowe opowiadanie :)

Wybierajcie!! xD

piątek, 7 lutego 2014

Rozdział 24+podziękowania+przeprosiny :)


                                                                       ~Ola~
Tata ustawił przeszkody do 120cm.
-To ja pojadę pierwszy.-powiedział
Kiwnęłam głową. Dał łydkę i najechał na pierwszą przeszkodę. Bezbłędnie. Podobnie było z innymi przeszkodami, ale przy ostatniej zwalił drążek. Poklepał konia i do nas podjechał.
-Teraz twoja kolej.
Dałam łydkę do galopu.

                                                                      ~Dominika(mama)~

Widziałam jak Ola daje łydkę i rusza galopem na pierwszą przeszkodę. Byłam z niej dumna, ponieważ tak dużo rzeczy się nauczyła. Najpierw był niebieski okser, stacjonata, koperta, stacjonata, tripplebarre. Przy przed ostatniej przeszkodzie koń jakby się zawahał. Wiedziałam, że skok się nie uda. Koń skoczył, ale na drążki, przez co razem z Olą się wywalili. Obie się nie ruszały.
-Ola!!-krzyknęłam.

                                                                          ~Ola~

Jechałam na przed ostatnią przeszkodę. Delta jakoś dziwnie się wybiła, przez co wpadła na drążki i razem ze mną się wywaliła. Ja spadłam, a ona na moją nogę. Jedyne co pamiętam to przeraźliwy ból i ciemność.

Otworzyłam oczy i zamrugałam. Byłam gdzieś, ale na pewno nie w domu. Obok mnie siedziała chyba mama i jakiś pan, trzymający ją za rękę.
-Obudziła się.-powiedziała mama i szturchnęła pana obok.
-Jak się czujesz? Wszystko w porządku?
-Co, co się stało?-spytałam ochrypłym głosem.
-Miałaś wypadek na koniu i...-przerwała w połowie zdania
-I co?
-I musieli ci ambutować nogę.-wyrzuciła to z siebie.
Zamurowało mnie. Odkryłam kołdrę i zobaczyła, że nie mam połowy nogi. Zaczęłam płakać.
-Nie martw sie wszystko będzie dobrze. Pójdziemy po lekarza.- i wyszli
Jak to możliwe?! Przecież teraz wszystko będzie inaczej. Nie będę mogła normalnie chodzić, biegać, skakać, a najgorsze jest to, że nie będę mogła jeździć konno! Moja cała praca poszła na marnę.
Do sali weszli prawdopodobnie lekarze.
-W końcu się pani obudziła.
-Jak to w końcu?
-Byłaś w śpiączce przez miesiąc.
Oniemiałam.
-Nie martw się kochanie.-powiedział facet, który był z mamą.
-Dlaczego mówisz na mnie kochanie? Przecież cię nie znam.-zapytałam

--------------------------------------------------------------------------------------------
Słuchajcie ten rozdział piszę od tygodnia i dopiero dzisiaj go skończyłam. Brak weny :( Wiem taki smutny, no ale jest nawet nawet i mam nawet zakończenie I sezonu+ dziękuję Wam z całego serca, bo jest, aż ponad 2,000 wejść WOW!! ^-^

piątek, 17 stycznia 2014

Rozdział 23(była pomyłka)



Obudziłam się. Była mniej więcej szósta. Wstałam i poczłapałam do łazienki, w której wykonałam wszystkie poranne czynności. Potem poszłam znowu do pokoju. Ubrałam się w: niebieską bluzę z długim rękawem, bryczesy w kratkę, a pod nimi miałam czarne rajstopy. Zeszłam na dół i zrobiłam sobie jajecznice. Zjadłam ją na szybko, ubrałam się i wyszłam na dwór. Po drodze spojrzałam na termometr wiszący przy oknie. Wskaźnik pokazywał, że na dworze jest -5 stopni. ,,W końcu idzie zima''-pomyślałam. Otworzyłam drzwi od stajni, a konie zarżały. Poszłam do magazyniku, gdzie trzymaliśmy narzędzia, paszę i ściółkę. Wsypałam zmielony owies do taczki i powędrowałam z nią do myjki. Nalałam do niej wody i wzięłam jakiś badyl, żeby to wymieszać. Kiedy wszystko było gotowe, wzięłam wiadro i zaczęłam rozdawać owies koniom. Po mniej więcej półgodziny koniki się zajadały. Poszłam do wewnętrznego szlaufa, który był długi na prawie całą stajnie, i zaczęłam nalewać kopytnym wody. Kiedy szlauf się skończył, wzięłam wiadro, które najperw opłukałam, i nalałam reszcie zwierzakom wody. Gdy wszystkie konie dostały wodę wzięłam się za sprzątanie boksów i stajni. Zmieniłam ściółkę w końskich ,,pokojach'' i pozamiatałam korytarz. Wszystko zrobiłam w niecałe dwie godziny. Weszłam do szatni i wzięłam sprzęt Ramzesa. Wyczyściłam go, osiodłałam i poszłam na hale. Ucieszyłam się, bo były tam ustawione metrowe przeszkody w dobrych odległościach. Wsiadłam na niego i ruszyłam stępem. Mała rozgrzewka, potem kłus, stęp, zagalopowanie na prawo i zagalopowanie na lewo. Przeszłam do stępa i skróciłam sobie strzemiona na skokowe. Zagalopowałam ponownie i najechałam na 110cm stacjonate, potem okser, koperta, znowu stacjonata, a na końcu tripplebarre. Wszystko czyste i bez zrzutki. Jechałam kłusem, kiedy przypomniało mi się, że za dwa tygodnie mam zawody w Warszawie. Muszę do nich zadzwonić i powiadomić o zmianie konia. Zagalopowałam znowu i przejechałam wszystkie dziewięć przeszkód jeszcze raz. Występowałam go i zsiadłam. Zaprowadziłam go do boksu. Wyczyściłam i przetarłam słomą. Pożegnałam się z nim i poszłam do domu i zadzwoniłam do stajni, gdzie miały się odbyć zawody i poinformowałam ją o zmianie konia. Zeszłam na dół i opadłam na kanapę. Wzięłam pilota i zaczęłam przewijać kanały, ale nic nie było. Włączyłam coś o gotowaniu, kiedy do pokoju wszedł tata. Nadal byłam na niego wściekła za Diablicę, ale trochę mniej.
-Dowiedziałem się, że startujesz za dwa tygodnie w zawodach.-powiedział
-Skąd wiesz?
-Z ich strony. Chciałem ciebie zapisać, kiedy patrzę, że na liście jest twoje imię i nazwisko.
-Super!-powiedziałam sarkastycznie
-No super, bo od jutra zaczynamy treningi, młoda panno.
-Mamy jeszcze dwa tygodnie.
-No, ale będziesz gotowa.
-Już jestem.
-Tak?-zapytał
-No tak.
-To robimy sobie mini zawody. Hmm? Mama w końcu zobaczy jak jeździsz.
-Dobra, a kiedy?
-Teraz.-uśmiechnął się- Ja idę szykować przeszkody, ty szykujesz Deltę dla siebie, a ja biorę Venta.
-Spoko.
Zeszłam z kanapy i przebrałam się w bryczesy. Zbiegłam po schodach. Założyłam gruby polar, sztyblety i sztylpy i wyszłam do stajni. Skierowałam się od razu do siodlarni, po nowiutkie siodło skokowe, które miało należeć do Diablicy, wzięłam ogłowie Delty, czerwony czaprak i ochraniacze. Skierowałam się do boksu klaczy. Każdy koń miał swój woreczek ze szczotkami, a mi nie chciało się brać kufra. Odłożyłam wszystko i weszłam ze zgrzebłem i miękką szczotką do boksu. Delta to skaro-gniada klacz rasy westfalskiej. Ma osiem lat i jest dobra we wszystkim. Wyczyściłam ją i osiodłałam, kiedy tata krzyknął, żebym wychodziła. Założyłam kask, wzięłam bacik, odbezpieczyłam wodzę i skierowałam się z kobyłką na halę. Od razy wsiadłam i zaczęłam rozprężać klacz.
-----------------------------------------------------------------------------
Sorka, że tak długo nie pisałam, ale nie miałam weny i ten rozdział próbowałam skończyć od tygodnia, ale JEST. Smutno mi się robi, bo dużo blogerek usuwa swoje blogi :(

piątek, 10 stycznia 2014

Rozdział 22



Siedziałam z Karo w kafejce niedaleko stajni. Starałam sie nie przebywać często w domu, bo nie miałam ochoty patrzeć rodzicielom w oczy. W sumie sytuacja się poprawiła. Tata dzięki pomocy mamie lepiej robi papierkową robote, a mama wróciła do jazdy konnej. Zapamiętała bardzo dużo, ale i tak ojciec jej troche pomaga. Pokochała Cezara, a on ją, więc to na nim jeździ i się nim zajmuje. Jeśli chodzi o związek rodziców to uważam, że chyba znów się w sobie zakochali, bo mówią sobie kawały, rozmawiają. Z zamyśleń wyrwał mnie głos Karoliny.
-Idziemy już, bo mam ochotę pojechać w teren zanim się ściemni.-zapytała
-Jasne. Tylko najpierw zapłaćmy, bo wiesz nie chcę aby w gazecie były listy gończe z naszymi zdjęciami.-zaśmiałyśmy się.
-Ok.
Skierowałam się do kasy i zapłaciłam. Ubrałyśmy się i skierowałyśmy w stronę stajni. Doszłyśmy szybko. Przed nią stał Antek. Podeszłam do niego i go pocałowałam.
-No proszę, proszę! Nic mi nie mówiłaś.-zaśmiała się Karo, ale po chwili spoważniała.
-Antek- Karo, Karo-Antek.-powiedziałam- A tak naprawdę Karolina, ale woli Karo.
-Miło poznać.
-Cię również.
-Mam pytanie.-powiedziałam- Czy ktoś tu wspominał o terenie?
-Ja.-uśmiechnęła się dziewczyna.
-To pojedźmy we trójkę. Zawsze będzie raźniej.
-Jasne.-odpowiedzieli chórem.
-To do koni.
Skierowałam się do siodlarni po sprzęt. Wyszłam z niej i poszłam do Ramzesa.
-Hej śliczny.-zarżał na mój widok, bo się do siebie przywiązaliśmy.- Jedziemy w teren.
Po wyczyszczeniu i osiodłaniu wszyscy siedzieliśmy na koniach. Ja na Ramzesie, Antek na Tomsonie, a Karo na Rubiku.
-Gdzie jedziemy?-spytał chłopak
-Pokaże wam, ale nikt nie może o tym miejscu się dowiedzieć oprócz nas.-powiedziałam.- OK?
-Jasne.-odpowiedzieli.
Ruszyliśmy stępem, potem kłusem.
-Słuchajcie na tej ścieżce jest powalona kłoda. Ma może 110cm. Więc bądźcie gotowi.-zapowiedziałam
Ruszyliśmy galopem. Ramzes dobrze znał ścieżkę, więc był gotowy.
-I oto ona.-krzyknęłam.
Wszyscy ładnie sobie poradzili, przeszliśmy do stępa, a ja się dziwiłam dlaczego Aneta nie wykorzystywała go do skoków.
-Jesteśmy na miejscu.
Wyśliśmy z lasu i byliśmy na wielkim polu z górkami.
-To jak półsiad i dziki cwał?-ktoś spytał z tyłu.
Nie odpowiedziałam tylko to zrobiłam, a reszta to samo. Galopowaliśmy tak przez jakiś czas, kiedy zaczynało robić się ciemno i postanowiliśmy wrócić do stajni.

                                                                                  ***

-Ola chodź na dół!-krzyknęła mama
Zczołgałam się z łóżka i poczłapałam na dół. Przy stole siedziała cała rodzinka. Skinieniem głowy kazano mi usiąść, więc usiadłam.
-Wiem, że teraz jesteś w trudnym okresie.-zaczęła mama- Ale chcielibyśmy cię przeprosić.
Nastała krępująca cisza. Z moich oczu popłynęły łzy.
-Też was przepraszam.-powiedziałam i przytuliłam się do nich.
--------------------------------------------------------------------------------------
Z nudów, bo nie mam co czytać (nie ma nowości na waszych blogach, a jestem chora) Zaczynam powoli się bać, bo jak piszę to nie muszę patrzeć na klawiaturę, a i tak piszę dobrze xD

poniedziałek, 6 stycznia 2014

Rozdział 21



Siedziałam sobie w domu i czytałam książkę. Muzyka była włączona na maxa. Nie chciałam aby ktoś przyszedł. Chciałam być sama. Bez nikogo. Od tamtego dnia minął tydzień.
-Jedziemy do miasta i będziemy za dwie godziny.-usłyszałam z dołu, kiedy muzyka się skończyła.
To była świetna okazja do pojechania w teren. W sumie nie miałam na kim, ale pogoda była świetna. Wyjrzałam przez okno. Odjechali. Przebrałam się w bryczesy, założyłam ciepłe skarpety, sztyblety i sztylpy. Nie chciałam jeździć w termobutach, ponieważ było +11 stopni na dworze. Zeszłam na dół. Założyłam jeszcze czapkę, rękawiczki, kurtkę i wyszłam z domu. Miałam szczęście, ponieważ nikogo nie było w stajni. Otworzyłam drzwi.
-To co jedziemy na przejażdżkę?!-zawołałam radośnie
Konie na mój widok zarżały. Podeszłam do pierwszego boksu, w którym stał Ramzes. Pewnie go przenieśli-pomyślałam. Od czasu kiedy Aneta do niego przyszła minęły trzy tygodnie, więc wałaszek stał w boksie i nic nie robił.
-Chcesz się wybrać w teren?-szepnęłam
Wiem, że to koń Anety, ale napisała mi maila, że go nie chce i mam go wysłać do rzeźni, bo jest nie potrzebny. Żal mi się go zrobiło i postanowiłam, że się nim zajmę, bo Lego jedzie do Klaudii, ponieważ znalazła dobry pensjonat. Założyłam konisiowi niebieski kantarek i przypięłam do niego uwiąz. Postanowiłam, że wyczyszczę go w korytarzu. Przywiązałam go do haczyka i pospieszyłam do siodlarni po skrzynkę i sprzęt. Na święta dostałam nowe siodło dla Diablicy, ale skoro jej nie ma... Wywiałam te myśli daleko. Wyczyściłam go i osiodłałam. Podpięłam popręg, odbiezpieczyłam strzemiona i wsiadłam.
-OK. Czyszczenie zajęło mi pół godziny więc mam godzinę terenu i pół godziny, aby się ogarnąć i wrócić do pokoju.
Ruszyłam stępem. Skierowałam się na pagórki, gdzie uwielbiałam galopować. Przyszedł czas na kłus. Koniś szedł grzecznie i chyba był szczęśliwy, że nie męczę mu pyska munsztrukiem czy czarną wodzą. Pokłusowałam na pierwszą górke i się zatrzymałam. To miejsce było moim ulubionym. Wiem, że nie mieszkaliśmy w Bieszczadach czy na innym odludziu, lecz bez korków dwadzieścia minut do Warszawy. Naszczęście nikt nie zna drogi tutaj oprócz mnie. Z zamyślenia wyrwał mnie Ramzes.
-OK, OK. Już ruszamy.- Dałam znać do galopu, zrobiłam półsiad, a moje rozpuszczone włosy, których zapomniałam związać, latały za mną. Po czterdziestu minutach postanowiłam, że będę już wracać.
-------------------------------------------------------------------------------
Jestem xDD Sorry, że tak długo nie pisałam, ale nie było zbytnio czasu