Bo to właśnie na końskim grzbiecie spełniają się największe marzenia. Na nim możemy poczuć kim tak naprawdę jesteśmy.
poniedziałek, 17 marca 2014
Rozdział 26 cz.I
Siedziałam na parapecie w swoim pokoju i patrzyłam jak tata daję lekcje jazdy konnej jakieś dziewczynce. Nie wróciliśmy do rekreacji, co to, to nie, ale zaczęliśmy prowadzić jazdy w max. 2 osobowej grupie i inwidualne, bo musieliśmy z czegoś nakarmić kopyciaki. Teraz rzadko bywałam w stajni, bo musiałam wszystko nadrobić w szkole. Tata skończył prowadzić jazdę i pomógł jej rozsiodłać konia. Wyszedł i usiadł na ławce przed stajnią. Spojrzał na zegarek, jakby na kogoś czekał. Po chwili na parking wjechał transporter do przewozu koni. Tata spojrzał na dom i mnie zobaczył. Ruchem ręki zaprosił mnie do siebie. Wzięłam kule i poczłapałam na dwór. Podeszłam do ojca.
-Co jest?
-Pamiętasz, że ostatnio mówiłem, że przyjadą do nas dwie nowe klacze? O to one.- uśmiechnął się.
Mężczyzna wyszedł za szoferki i zaczął wyjmować konie. Jako pierwszą wyjął gniado-dereszowatą klacz, prawdopodobnie quarterkę. Była nieduża, ale za to wygłodzona i można jej było policzyć wszystkie żebra. Pewnie mój opiekun uratował je z rzeźni. Następnie mężczyzna wyjął karą klacz, chyba arabską. Także była wygłodzona i zaniedbana, ale nie wiem dlaczego wydawała mi się znajoma...
CDN
-------------------------------------------------------------------------------------
Wiem, że krótki, ale nie chcę mi się go kończyć :P Jutro dodam część II
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Nareszcie <3 Kocham cię <3
OdpowiedzUsuńTa karoszka to pewnie Diablica :p
OdpowiedzUsuń